czwartek, 10 lipca 2014

♥ ROZDZIAŁ 2 - RODZINA ADAMSÓW ♥

Osoby, którym średnio się podoba
proszę o zostawienie komentarza
co konkretnie jest nie tak, a obiecuje,
że to się zmieni ♥



/Mikołaj/

Wolnym krokiem weszliśmy z Luisem do klasy. Nasz wychowawca - Kamil Kornicki - wypełniał właśnie jakieś dokumenty. Jako nauczyciel od matmy jest cholernym pajacem, ale na gzw można z nim swobodnie pogadać. Usiadłem tradycyjnie w ostatniej ławce rzędu po prawej stronie i oparłem się o ścianę. Kornicki nadal grzebiąc w stercie papierów odezwał się podniesionym głosem.
-Macie dziś wolną lekcję! - po tych słowach wszyscy zaczęli wydawać odgłosy zadowolenia. Cóż, nie ma się co dziwić, nigdy nie mieliśmy wolnej lekcji matematyki.
-Dlaczego?!- krzyknąłem, aby przebić panujący w klasie harmider. Wszyscy ucichli, najwyraźniej także ich to ciekawiło.
-Bo w najbliższym czasie dojdzie do was nowa uczennica. Niestety mam nie lada problem z wypisywaniem tych wszystkich papierów. Tym bardziej, że połowę z nich trzeba będzie przetłumaczyć. - wyjaśnił.
-Przetłumaczyć? - burknęła Paula, nasza klasowa "piękność". Czy ona naprawdę jest taka głupia, czy tylko udaje.
-Tak. Wasza nowa znajoma przeprowadziła się z Londynu i jej papiery szkolne oraz karty lekarskie są w jej ojczystym języku. Także wybaczcie proszę, ale mam dużo na głowie. Zajmijcie się sobą.
-Phy. Jeszcze nam tu angielki brakowało. - rzuciła blondynka.
-Paula ty po prostu martwisz się, że dziewczyna będzie miała branie - zaśmiałem się - Po co ta chora zazdrość?
-Nie jestem zazdrosna. - prychnęła - Nawet nie wiecie jak wygląda.
-Przypuszczam, że jest ładna. - skwitowała Eliza.
-Ty... - zaznaczyła - przypuszczasz.

***

/Amanda/

Siedziałam nad stosem różnorodnych gratów i zastanawiałam się co mogę wywalić. Jak zawsze mój głupi rozum podpowiadał : Zostaw to, zostaw tamto. Najlepiej by było wyrzucić wszystko i mieć z głowy. Coraz żwawiej sprzątając zastanawiałam się jak przyjmie ja nowa klasa i jak będzie wyglądać moja pierwsza wizyta u matki. Przecież nie może od razy wybuchnąć awantura. Najpierw trzeba coś zjeść i nacieszyć się spokojem. Martwi mnie szczególnie fakt, że muszę się jakoś dogadać z jej mężem. Przecież dla mnie to kompletnie obcy facet. I te jej dzieci. Ten w moim wieku - chyba wolałabym unikać go szerokim łukiem, a ta trzy letnia dziewczyna - może się z nią dogadam. Po monotonnie upływającej godzinie, w końcu przebrnęłam przez mój 'burdel'. Byłam z siebie ogromnie dumna i cała w skowronkach rzuciłam się na świeżo wypraną pościel. Ukradkiem spojrzałam na etażerkę, w której znajdowała się truflowa czekolada. Wszelkimi siłami próbowałam przestać o niej myśleć, ale nadaremnie. Zwinnym ruchem sięgnęłam do drugiej szufladki i wyjęłam słodkość. Niestety po krótkim czasie został tylko papierek. Normalka. Czekolada to okropny, ale bardzo smaczny nałóg. Tak więc po 'posiłku' zapadłam w sen, bardzo głęboki sen.

***

Głęboki oddech, jeszcze jeden i głośny dźwięk dzwonka. Nie rozumiem dlaczego mimo mojej niechęci do zobaczenia się z matką, tak bardzo chciałam się z nią w końcu spotkać. Gdy ujrzałam w drzwiach niską, bladą kobietkę w niestarannie spiętych włosach, coś we mnie pękło.
-Mama.
-Amanda. - przyglądała mi się - Wejdź.
Miała duży dom. Wnętrze w stylu nadbrzeżnym, a okna nowoczesne. Typowo wielkie.
-Nie przeszkadza ci, że wszyscy cię tu oglądają? - mruknęłam i udałam się za matką.
- Nie. Po za tym kto normalny zagląda sąsiadom do okien?
No w sumie.
Po przekroczeniu progu kuchni (łączonej z salonem) dojrzałam przy blacie wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Jej mąż.
-Konradzie, moja córka Amanda. Amando, mój mąż Konrad.
-Miło mi poznać. Trzeba przyznać, że urodę masz po matce. - powiedział i podał mi dłoń. Uścisnęłam tylko i wyłącznie z grzeczności.
-Jesteś głodna? - zapytała mama.
Jak wilk.
-Pewnie i to nawet bardzo.
-To siadaj, a ja nakryję.
Zajęłam miejsce z brzegu stołu, aby nikomu z 'Rodziny Adamsów' nie przyszło się do mnie dosiąść. W końcu, nigdy nie wiadomo. Kiedy kobieta skończyła, co zaczęła, wydarła się na cały dom.
-Mikołaj! - zero reakcji - Mikołaj, do cholery jasnej złaź w tej chwili na obiad!
-Nie drzyj się! Przecież słyszę! - usłyszałam łagodny, chłopięcy głos.
Dosłownie sekunda nie minęła, kiedy moim oczom ukazał się (trzeba przyznać) przystojny blondyn. Podobny do ojca.
-W sumie to byłabym wdzięczna gdybyś się nie darła. Umarłych byś swoim krzykiem obudziła. - przytaknęłam chłopakowi.
-W końcu w tym domu znalazła się osoba, która podziela moje zdanie. - zaśmiał się i puścił mi oczko. Nie mogłam się powstrzymać. Wybuchłam gromkim śmiechem.
-Co cię tak bawi? - spytał blondyn.
-Jesteś tak... . - chwila na opanowanie emocji. Wdech i wydech. Niestety nie pomogło, kolejny atak śmiechu.
-Jesteś cholernie głupio uroczy. - wydusiłam.
-Dobrze wiedzieć, wariatko . - z wielkim bananem na twarzy zajął miejsce naprzeciw mojego. - Więc czym dziś będziecie truć?
-Zapiekanym mięsem mielonym w serowej panierce, a do tego czosnkowe grzanki. - odpowiedział mu Konrad. zamiast gadać mógłby już to wyjąć z piekarnika.
-Pychaaa. - mruknęłam.
-Ohyda.
-Ale ty blondasku jesteś wybredny.  Lepiej porozmawiaj ze swoimi kubkami smakowymi, bo wydaję mi się, ze mają nierówno pod sufitem.
-A ty, zarozumiała panieneczko, naucz się kultury.
-Nie muszę, wiem wszystko o Picasso.
-Picasso, Chopin, Jean Pierdolę. Nie o taką kulturę mi chodzi. - z cwanym uśmieszkiem na twarzy poruszył brwiami, w geście, który mówił "Wygrałem!", ale się mylił.
-Aha, rozumiem, ze chodzi o magiczne trzy słowa. Jak to było... . Hmmmm. - gapiłam się w sufit i udawałam zamyśloną - Ah tak, już pamiętam. Suka, szmata i dziwka. Idealne określenia kultury XXI wieku.
-Koniec tej wymiany zdań - tym razem zareagował 'Gomez Addams'. Po chwili 'Morticia' postawiła posiłek na stole.
-Dziękuję. - rzekłam po czym z ukosa spojrzałam na Mikołaja. Wystarczyło, że wymieniliśmy się spojrzeniami i nagle każde z nas zaczęło się śmiać.
Dalej już wszystko było wręcz idealnie. Najadłam się, potem razem z Mikołajem lepiej się poznaliśmy. Po całym tym wieczorku 'rodzinnym' doszłam do wniosku, że mam niesamowicie zajebistego przyrodniego brata.

***

Kiedy byłam jeszcze jedną nogą w mojej krainie snu, myślałam sobie "O, znów mogę spać do dwunastej, super.", jednak nadzieję na to straciłam, gdy poczułam delikatne ciągnięcie za ramię.
-Moja córka niech wstaje, bo idzie dziś do szkoły. - powiedział i wyszedł z pokoju.
No tak, niestety trzeba znów zacząć szkolne życie.
Wygrzebałam się z łóżka po czym zrobiłam wszystko co z rana konieczne, a następnie przerzuciłam torbę przez ramię i udałam się do szkoły.
Droga prowadziła przez mały lasek, tylko przez mały lasek, dlatego też zanim się obejrzałam stałam już przed drzwiami ogromnego budynku.
Złapałam głęboki oddech i weszłam do środka.
Ludzi w sektorze "B" na szczęście było mało. zostawiłam torbę przed salą lekcyjną i udałam się do gabinetu dyrektora po kluczyk od szafki oraz szczegółowy plan lekcji. Przy zakręcie na stołówkę usłyszałam dwa podniesione, chłopięce głosy, które wskazywały na to, że to bardziej kłótnia niż rozmowa. Ukradkiem zaczęłam przyglądać się zaistniałej sytuacji
-Posłuchaj leszczu. - brunet złapał szatyna za koszulkę - Lepiej, żeby towar pojawił się do jutra, bo jak nie to inaczej pogadamy. Puścił chłopaka, więc gwałtownie cofnęłam głowę do tyłu. Jego kroki wskazywały na to, że zbliżał się w moją stronę. Kurwa. 
Nagle wyszedł zza rogu.
-A ładnie to tak podsłuchiwać? - przewiercił mnie morderczym spojrzeniem.
-Ja nie podsłuchiwałam. - pokręciłam nerwowo głową - A teraz sorki, ale śpieszy mi się do dyrektora.  Muszę...
W momencie, w którym ruszyłam przed siebie, chłopak mocną szarpnął mnie za włosy i przyciągnął do siebie.
-Lepiej dla ciebie, kochanie, jak zapomnisz co słyszałaś. Jasne? - szepnął, a ja potaknęłam. W tej samej chwili puścił mnie i zaczął się oddalać.
Pierwszy dzień i już kłopoty.